Korespondencja braterska - Mucha, nr 4, 1912
- Warszawa
T.N.Połusztannikowu
- (Bywszemu serbskiemu dobrowolcu)
- Miły Ilja!
Wczora kiedy ja przed Taurydzkim dworcem stał, ukazali się mnie dwie figury, przezwyczajnie zabawne. Jedna wysoka, chudoszczawa i ze wszystkiem goła na licu; druga mniejsza, z nosem podejrzanego pochodzenia, nie mającym prawa swobodnego przebywania w Sankt- Petersburgu. Tak jak teraz angliki do nas w gości przyjechali, to pomyślał ja sobie, że anglik to musi być, prosto z Londonu przybywszy. I nie pomylił się ja — jak się potem okazało — bo angielski to redaktor był, a ten drugi — żydek, w roli tłomacza z nim przybyły, Kiedy oni przybliżyli się, anglik zęby wystawił i spojrzawszy na mnie, zawołał:
— Haudujudu!
Na pierwszych porach myślał ja, że on naśmiewa się nademną, łając po sobaczemu i już chciał było krzepkiem słówkiem jego potraktować, no tłomacz-żydek pośpieszył objaśnić, że "how do you do" po angielsku powitanie znaczy. Tak uspokoił się ja i rękę do czapki przyłożywszy, powiedział:
— Rad ja was, lord, powitać w naszej rosyjskiej ojczyznie. Czem usłużyć mogę?
— Mister Pikock — wmieszał się żydek — chce waszą Izbę Gmin obaczyć.
— Skąd mnie wam gminę brać? — powiadam. Na wsiach, osobliwie w Przywiślinju, tak jeszcze gminy są, no w Petersburgu żadnych gmin nie okazuje się.
—- Un chce obaczyć wasz parlament — powiedział żydek.
— W Rosji, sława Bogu, niema parlamentu — jak mówił premjer Kokowcew, ministrem finansów jeszcze będąc. Duma u nas tylko jest, no to ze wszystkiem drugie dzieło i na parlament ona tak podobna, jak, połóżmy, czarne drzewo na słoniową kość.
— Un chce obaczyć Duma — rzekł żydek, a między tem anglik ciągle tylko: "yes, yes, yes" powtarzał.
— Poczekajcie maleńko — powiadam. — Ja tylko kollegę poproszę, żeby mnie na poście zastąpił i wraz pójdziem.
Po szczęściu, w tę porę okołotoczny jeden ukazał się przed dworcem.
— Walimordienko! — zawołał ja na niego po familji — postój ty, brat, za mnie na poście, mnie trzeba angliczance Dumę pokazać.
— Nadojadło z tymi anglikami wozić się — rzekł Walimordienko. — Czorty ich tu przynieśli! Wszystko tylko widzieć chcą, prosto szpiegować przyjechali.
— Pst... zamilcz! — powiadam. — Przykazano grzecznie z nimi być i konstytucyjnie — tak bez rozgoworów. Stawaj na poście i szabas. Nu-s — mówię, do anglika zwracając się — pójdziem gaspadin Yes.
— Un się wcale Yes nie nazywa — powiedział tłomacz — un się nazywa Pikock.
— Tak czemu on mnie Yesem rekomendował się? — mówię.
— Un się nie rekomendował, un tylko mówił "yes", co znaczy po angielsku "tak".
— Nu — yes, czy pies, a choćby i bies — wszystko mnie równo. Idziem.
Anglik momentalnie zapisną książeczkę z kieszeni wyjął i zapisywać w niej ćoś zaczął, a kiedy my do sali zasiadania weszli, wraz on na fotelu usiadł, nogi w górę, na pulpit, położywszy.
— Boga wy się bójcie! — zawołał ja, pozycję jego obaczywszy. Takim manjerem tylko Puriszkiewiczu w Dumie siedzieć wolno, a drugim nie możno, choćby oni i goście zamorskie byli.
No anglik mowy mojej ze wszystkiem nie słuchał i pozycji zmieniać nie myślał. Bojąc się, żeby z tego skandał jaki z dumskim pry stawem nie wyszedł, mówię jemu:
— Nie radziłby ja wam długo w tej sali siedzieć, a to sufit zawalić się może.
— Aj, waj, gewałt! — zawołał żydek i biegiem do drzwi się puścił, zapomniawszy angliku mojej mowy przetłomaczyć.
No anglik długie nogi ma — momentalnie z fotela on wstał i dwa ledwie susy zrobiwszy, już żydka za kark trzymał.
— Stop! — zawołał on z gniewem, no kiedy żydek jemu na konto sufitu objaśnienie dał, tak uspokoił się on i z sali wyszedłszy, do dalszych komnat my poszli.
— Tu jest — mówię — komnata, można powiedzieć, zarażona. Od całej Dumy ona odcięta, żeby od niej zaraza na deputatów nie szła. Wszystko równo, co izba choleryczna.
— Aj, aj... pan żartuje — powiedział ze strachem żydek. — Po co takie brzydkie słowa mówić?
— Kholera? — zdziwił się anglik.
— Może być i coniebądś gorszego cholery, bo to komnata żurnalistów.
Anglik nie pojął widno, bo spojrzał na tłomacza pytająco. Poszeptali się oni, potem żydek rzekł:
— Tak tutaj żurnalisty siedzą?
— Szczęśliwe oni, jeżeli tu siedzą, a to bywa często, że w innych miejscach siadują, które noszą nazwanie "turma".
Żydek tłomaczył angliku moje słowa, a ten bezprzestannie coś pisał. Kiedy skończył pisać, zapisną mnie książeczkę pod nos podsunął, gdzie było napisane tak:
"The chief labour of the russian journalists is to seat. The journal-office is named "tourma".
— Co to znaczy? — zapytał ja żydka.
— "Główną pracą rosyjskich żurnalistów jest siedzieć. Biuro żurnala nazywa się turma" — objaśnił mnie żydek.
— Choć nie ze wszystlciem prawidłowo wy zapisali — mówię — no po duchu tak i wychodzi.
— Kharaszo? — zapytał anglik, wystawiając zęby.
— Jej Bogu! — zawołał ja zdziwiony — padlec anglik w godzinę pośpiał nauczyć się po rosyjsku. Ot, sposobny naród! Jeżeliby u nich jeszcze siły w kułaku byli, tak tylko i sojusz z nimi zrobić. No kudy im do nas! Chude oni, my tłuste, tak znaczy ruski kułak krzepszy. Popróbować by ja sił chciał z anglikiem — przedłożył ja tłomaczu.
— Well! — zawołał anglik, kiedy jemu żydek objaśnił.
Stanął ja wtedy w bohaterskiej pozycji, dech wciągnął, ile brzucho pomieścić mogło i kułak ścisnął, jak tylko sił stało. Machnął ja kułakiem z całej mocy i momentalnie ból w nim poczuł ogromną.
— Czort bierz! — pomyślał sobie — pewnie ja gościu wszystkie zęby wybił. Bieda będzie.
No opomniwszy się, obaczył ja, że anglik stoi na stronie i wszystkie zęby całe i zdrowe wyszczerza, a kułak mój, w ścianę, w miejsce anglika uderzywszy, ze wszystkiem ze szkóry obdarty został.
— Czort bierz! nie powiozło mnie — mówię. — Teraz wy, lord.
Nie pośpiał ja tych słów domówić, kiedy w jednym boku, jakby udar gromu poczuł, potem w drugim, potem w szyi, a nakoniec i w miejscach niezbyt oddalonych od centralnych gubernji ciała.
— Dowolno! Przestań, przeklęty! Policja! — zakrzyczał ja.
Anglik jeszcze kilka boksów dobawił, potem ręce na krzyż założywszy, zaśmiał się i zapytał:
— Will you yet?
— Un sze pita, czy pan chce jeszcze? — objaśnił żydek.
— Czort z nim! Zadał on mnie dowoli, przyjdzie się czemniebądź formę cielesną smarować.
I do anglika podszedłszy, pokłonił się ja jemu i rzekł:
— Cześć mam pozdrowić was z krzepkim kułakiem. Widzę ja teraz, że my ze sobą sojusz zrobić możem, a to was uważać trzeba. I jeżeliby u was jeszcze konstytucja na nasz ruski ład była, tak myby odwieczne druhy być mogli.
- Twój brat Tryfon.
Tytuł: Korespondencja braterska
Pierwodruk w: Mucha, nr 4, 1912, str. 6-7;
Uwagi: Nawiązanie do wizyty anglików w Sankt-Peterburgu.
Klucz | korespondencja-braterska-1912-04 + |
Nazwastrony | Korespondencja braterska - Mucha, nr 4, 1912 + |
Numer | 4 + |
Publikowane | Mucha + |
Rodzaj | Satyra + oraz Artykuł + |
Rok publikacji | 1912 + |
Strony | 6-7 + |
Tytuł | Korespondencja braterska + |
Data "Data" is a type and predefined property provided by Semantic MediaWiki to represent date values. | styczeń 26, 1912 + |