Julian Tuwim - O moim Staffie
{{#ifexpr: {{#ask:Rodzaj::ArtykułKlucz::tuwim-omoim-1948|format=count}} > 0 |
{{#if:::::::::::::::::Pani Helenie Staffowej
Za ścisłość daty nie ręczę, ale wydaje mi się, że wiosną roku 1910 w mieście Łodzi, przy ul. Św. Andrzeja nr 40 (dziś 42), w mieszkaniu na trzecim piętrze z lewej strony, rozległa się w godzinach przedwieczornych silna detonacja. Jednocześnie dał się słyszeć przeraźliwy wrzask. Z kłębów dymu wyskoczył kilkunastoletni chłopiec i pobiegł do kuchni pod kran. Miał mocno poparzoną rękę. Na szczęście tylko rękę. Gdyby piekielna miszkulancja eksplodowała w kierunku twarzy, straciłby wzrok. Chłopca odwieziono natychmiast do lekarza, który wysmarował bolesne bąble kojącą maścią, zabandażował rękę i kazał przez pewien czas trzymać ją na temblaku. Skutki były o tyle przyjemne, że chłopiec odstawiał w szkole "ofiarę nauki", na lekcjach nie pisał, a w domu nie odrabiał zadanych lekcji. Powodem wybuchu było nagrzewanie nad lampą spirytusową metalowej tuby, napełnionej mieszanką siarki, saletry, lycopodium, calichrolicum i jeszcze jakichś chemikaliów.
Taki był żałosny koniec mojej kariery chemicznej. Nazajutrz rano wyrzucono na śmietnik ukochane moje laboratorium, raczej skromne, bo mieszczące się na niewielkim taburecie, i dano mi do zrozumienia, że wszelkie próby wznowienia pirotechnicznych eksperymentów w wyżej wymienionym mieszkaniu zostaną udaremnione. Wyrażono również, i to w sposób bardzo energiczny, życzenie, aby po pokoju przestały pełzać i wić się koszmarnie wychudzone jaszczurki oraz wężę-zaskrońce, przywiezione latem ze wsi, umieszczone następnie w skleconym własnoręcznie terrarium, niedostatecznie widać zabezpieczonym, gdyż gady opuściły wkrótce swoje więzienie i zeszły do podziemia, wyłażąc często z rozmaitych szpar i dziur w poszukiwaniu żeru.
Przemocą pozbawiony możności kontynuowania wiekopomnych odkryć w dziedzinie nauk przyrodniczych, a pałając nieposkromioną żądzą zaniedbywania, za wszelką cenę i wszelkimi sposobami, obowiązków ucznia klasy piątej Łódzkiego Gimnazjum Męskiego, zabrałem się z całą wrodzoną pasją do pobocznego bzika: do studiów lingwistycznych, polegających na wyławianiu z dzieł podróżniczych słówek z języków "egzotycznych". Bez żadnego porządku czy systemu zapełniałem kajety tysiącami wyrazów w setkach języków azjatyckich, afrykańskich, oceanicznych... To naprowadziło mnie na myśl o języku międzynarodowym. Nauczyłem się esperanta --- i esperantu zawdzięczam pierwszy mój kontakt z Leopoldem Staffem. Bo w tym samym właśnie lingwistyczno-esperenckim okresie zacząłem czytać jego wiersze i tłumaczyć je na esperanto... Napisałem list do Lwowa (Piekarska 15 --- adresu udzieliła mi księgarnia Połonieckiego), zwracając się do 33-letniego poety per "czcigodny panie" --- i oto 9 października roku 1911 nadeszła od czcigodnego pana odpowiedź: że owszem, zgadza się i prosi o przysłanie mu wydrukowanych przekładów. Był to dzień uroczystości rodzinnej u moich krewnych, zabrałem więc list ze sobą --- i chodziłem od gościa do gościa, z dumą pokazując mój skarb: własnoręczny list od Staffa, krótki zresztą i zdawkowy, bo jakiż mógł być? Nie powiem, żeby ów arkusik papieru zrobił większe wrażenie na zebranych.
Większość nie wiedziała oczywiście o istnieniu Staffa. Ja jeden, za nich wszystkich, byłem rozdygotany ze szczęścia, rozgorączkowany, półprzytomny... List od Staffa! Staff napisał do mnie! Nazajutrz obnosiłem się z tym bezcennym papierkiem po całym gimnazjum. Po paru dniach umiałem go na pamięć, studiowałem, jak grafolog, każdą literkę. Bo trzeba wiedzieć, że już od paru miesięcy byłem na umór zakochany w wierszach Staffa.
Jak się to stało, tj. kiedy po raz pierwszy jego "Wybór poezji" trafił do moich rąk --- już dziś nie pamiętam. Wierszy, co tu ukrywać, do tego czasu nie czytałem. Byłem alchemikiem i "allingwistą". Mój kontakt z poezją zaczął się wprawdzie bardzo wcześnie, bo matka czytała mi na głos mnóstwo wierszy, gdy byłem małym chłopcem... W domu był Mickiewicz, Konopnicka, antologia "Kobieta w poezji polskiej" i parę innych tomów z wierszami; często wracałem do "Dziadów", które nęciły swą tajemniczością i tym, że ich nie rozumiałem, śmieszyła mnie "Pani Guzdralska" Niemcewicza, wzruszał "Pocztylion" Syrokomli --- ale kiedym z lat chłopięcych zaczął przechodzić w młodzieńcze, przestały mnie wiersze obchodzić. Fantastyczne doświadczenia chemiczne, węże, trytony, jaszczurki, zioła lekarskie, potem jakuckie czy papuaskie słówka, wreszcie esperanto --- to owszem... Ale poezja?...|=Treść=
- Pani Helenie Staffowej
Za ścisłość daty nie ręczę, ale wydaje mi się, że wiosną roku 1910 w mieście Łodzi, przy ul. Św. Andrzeja nr 40 (dziś 42), w mieszkaniu na trzecim piętrze z lewej strony, rozległa się w godzinach przedwieczornych silna detonacja. Jednocześnie dał się słyszeć przeraźliwy wrzask. Z kłębów dymu wyskoczył kilkunastoletni chłopiec i pobiegł do kuchni pod kran. Miał mocno poparzoną rękę. Na szczęście tylko rękę. Gdyby piekielna miszkulancja eksplodowała w kierunku twarzy, straciłby wzrok. Chłopca odwieziono natychmiast do lekarza, który wysmarował bolesne bąble kojącą maścią, zabandażował rękę i kazał przez pewien czas trzymać ją na temblaku. Skutki były o tyle przyjemne, że chłopiec odstawiał w szkole "ofiarę nauki", na lekcjach nie pisał, a w domu nie odrabiał zadanych lekcji. Powodem wybuchu było nagrzewanie nad lampą spirytusową metalowej tuby, napełnionej mieszanką siarki, saletry, lycopodium, calichrolicum i jeszcze jakichś chemikaliów.
Taki był żałosny koniec mojej kariery chemicznej. Nazajutrz rano wyrzucono na śmietnik ukochane moje laboratorium, raczej skromne, bo mieszczące się na niewielkim taburecie, i dano mi do zrozumienia, że wszelkie próby wznowienia pirotechnicznych eksperymentów w wyżej wymienionym mieszkaniu zostaną udaremnione. Wyrażono również, i to w sposób bardzo energiczny, życzenie, aby po pokoju przestały pełzać i wić się koszmarnie wychudzone jaszczurki oraz wężę-zaskrońce, przywiezione latem ze wsi, umieszczone następnie w skleconym własnoręcznie terrarium, niedostatecznie widać zabezpieczonym, gdyż gady opuściły wkrótce swoje więzienie i zeszły do podziemia, wyłażąc często z rozmaitych szpar i dziur w poszukiwaniu żeru.
Przemocą pozbawiony możności kontynuowania wiekopomnych odkryć w dziedzinie nauk przyrodniczych, a pałając nieposkromioną żądzą zaniedbywania, za wszelką cenę i wszelkimi sposobami, obowiązków ucznia klasy piątej Łódzkiego Gimnazjum Męskiego, zabrałem się z całą wrodzoną pasją do pobocznego bzika: do studiów lingwistycznych, polegających na wyławianiu z dzieł podróżniczych słówek z języków "egzotycznych". Bez żadnego porządku czy systemu zapełniałem kajety tysiącami wyrazów w setkach języków azjatyckich, afrykańskich, oceanicznych... To naprowadziło mnie na myśl o języku międzynarodowym. Nauczyłem się esperanta --- i esperantu zawdzięczam pierwszy mój kontakt z Leopoldem Staffem. Bo w tym samym właśnie lingwistyczno-esperenckim okresie zacząłem czytać jego wiersze i tłumaczyć je na esperanto... Napisałem list do Lwowa (Piekarska 15 --- adresu udzieliła mi księgarnia Połonieckiego), zwracając się do 33-letniego poety per "czcigodny panie" --- i oto 9 października roku 1911 nadeszła od czcigodnego pana odpowiedź: że owszem, zgadza się i prosi o przysłanie mu wydrukowanych przekładów. Był to dzień uroczystości rodzinnej u moich krewnych, zabrałem więc list ze sobą --- i chodziłem od gościa do gościa, z dumą pokazując mój skarb: własnoręczny list od Staffa, krótki zresztą i zdawkowy, bo jakiż mógł być? Nie powiem, żeby ów arkusik papieru zrobił większe wrażenie na zebranych.
Większość nie wiedziała oczywiście o istnieniu Staffa. Ja jeden, za nich wszystkich, byłem rozdygotany ze szczęścia, rozgorączkowany, półprzytomny... List od Staffa! Staff napisał do mnie! Nazajutrz obnosiłem się z tym bezcennym papierkiem po całym gimnazjum. Po paru dniach umiałem go na pamięć, studiowałem, jak grafolog, każdą literkę. Bo trzeba wiedzieć, że już od paru miesięcy byłem na umór zakochany w wierszach Staffa.
Jak się to stało, tj. kiedy po raz pierwszy jego "Wybór poezji" trafił do moich rąk --- już dziś nie pamiętam. Wierszy, co tu ukrywać, do tego czasu nie czytałem. Byłem alchemikiem i "allingwistą". Mój kontakt z poezją zaczął się wprawdzie bardzo wcześnie, bo matka czytała mi na głos mnóstwo wierszy, gdy byłem małym chłopcem... W domu był Mickiewicz, Konopnicka, antologia "Kobieta w poezji polskiej" i parę innych tomów z wierszami; często wracałem do "Dziadów", które nęciły swą tajemniczością i tym, że ich nie rozumiałem, śmieszyła mnie "Pani Guzdralska" Niemcewicza, wzruszał "Pocztylion" Syrokomli --- ale kiedym z lat chłopięcych zaczął przechodzić w młodzieńcze, przestały mnie wiersze obchodzić. Fantastyczne doświadczenia chemiczne, węże, trytony, jaszczurki, zioła lekarskie, potem jakuckie czy papuaskie słówka, wreszcie esperanto --- to owszem... Ale poezja?...|}}
Dane bibliograficzne
{{#if:Julian Tuwim|Autor: Julian Tuwim|}}
Tytuł: O moim Staffie
Pierwodruk w: Odrodzenie, {{#if: 48 | nr 48, | }} {{#ifeq: 1948-11-28 | brak | | {{#ifeq: {{#len:1948-11-28}} | 4 | data::1948-11-28 | {{#time: Y|1948-11-28}} }}}}{{#ifeq: 1-2 | brak ||, str. strony::1-2}}; {{#if: w czasopismach Żołnierz Polski, Warszawa 1948, nr 50; Ekspres Wieczorny, Warszawa 1949, nr 29 (fragment); Życie Warszawy, 1953, nr 272; |Przedruk: w czasopismach Żołnierz Polski, Warszawa 1948, nr 50; Ekspres Wieczorny, Warszawa 1949, nr 29 (fragment); Życie Warszawy, 1953, nr 272; | }}
{{#ifexpr: {{#ask: Przedruk::tuwim-omoim-1948|format=count}} > 0 | Przedruk w tomach: {{#ask: Przedruk::tuwim-omoim-1948|format=list|outro=.}} | }} {{#if: | Uwagi: |}}
{{#ifexpr: {{#ask:Rodzaj::RecenzjaKlucz rodzaju::tuwim-omoim-1948|format=count}} > 0 | Recenzje: {{#ask:Rodzaj::RecenzjaKlucz rodzaju::tuwim-omoim-1948 |sort=Data |format=ul}} | }}
{{#ifexpr: {{#ask:Rodzaj::PolemikaKlucz rodzaju::tuwim-omoim-1948|format=count}} > 0 | patrz też: {{#ask:Rodzaj::PolemikaKlucz rodzaju::tuwim-omoim-1948 |sort=Data |format=ul}} | }}
{{#if: Dzieła. Tom V. Pisma prozą.|Źródło tekstu: Dzieła. Tom V. Pisma prozą.|}}{{#if: Julian Tuwim | O moim Staffie | }}{{#if: Julian Tuwim | | }} {{#ifeq: 48 | brak | | }}{{#ifeq: 1948-11-28 | brak | | {{#ifeq: {{#len:1948-11-28}} | 4 | | [[rok publikacji::{{#time: Y|1948-11-28}}| ]] }} }} {{#if:|[[Klucz rodzaju::{{{Klucz}}}| ]]| }}{{#if: 1287|[[Stradecki::1287|]]|}}
<headertabs/>
|{{#if:::::::::::::::::Pani Helenie Staffowej
Za ścisłość daty nie ręczę, ale wydaje mi się, że wiosną roku 1910 w mieście Łodzi, przy ul. Św. Andrzeja nr 40 (dziś 42), w mieszkaniu na trzecim piętrze z lewej strony, rozległa się w godzinach przedwieczornych silna detonacja. Jednocześnie dał się słyszeć przeraźliwy wrzask. Z kłębów dymu wyskoczył kilkunastoletni chłopiec i pobiegł do kuchni pod kran. Miał mocno poparzoną rękę. Na szczęście tylko rękę. Gdyby piekielna miszkulancja eksplodowała w kierunku twarzy, straciłby wzrok. Chłopca odwieziono natychmiast do lekarza, który wysmarował bolesne bąble kojącą maścią, zabandażował rękę i kazał przez pewien czas trzymać ją na temblaku. Skutki były o tyle przyjemne, że chłopiec odstawiał w szkole "ofiarę nauki", na lekcjach nie pisał, a w domu nie odrabiał zadanych lekcji. Powodem wybuchu było nagrzewanie nad lampą spirytusową metalowej tuby, napełnionej mieszanką siarki, saletry, lycopodium, calichrolicum i jeszcze jakichś chemikaliów.
Taki był żałosny koniec mojej kariery chemicznej. Nazajutrz rano wyrzucono na śmietnik ukochane moje laboratorium, raczej skromne, bo mieszczące się na niewielkim taburecie, i dano mi do zrozumienia, że wszelkie próby wznowienia pirotechnicznych eksperymentów w wyżej wymienionym mieszkaniu zostaną udaremnione. Wyrażono również, i to w sposób bardzo energiczny, życzenie, aby po pokoju przestały pełzać i wić się koszmarnie wychudzone jaszczurki oraz wężę-zaskrońce, przywiezione latem ze wsi, umieszczone następnie w skleconym własnoręcznie terrarium, niedostatecznie widać zabezpieczonym, gdyż gady opuściły wkrótce swoje więzienie i zeszły do podziemia, wyłażąc często z rozmaitych szpar i dziur w poszukiwaniu żeru.
Przemocą pozbawiony możności kontynuowania wiekopomnych odkryć w dziedzinie nauk przyrodniczych, a pałając nieposkromioną żądzą zaniedbywania, za wszelką cenę i wszelkimi sposobami, obowiązków ucznia klasy piątej Łódzkiego Gimnazjum Męskiego, zabrałem się z całą wrodzoną pasją do pobocznego bzika: do studiów lingwistycznych, polegających na wyławianiu z dzieł podróżniczych słówek z języków "egzotycznych". Bez żadnego porządku czy systemu zapełniałem kajety tysiącami wyrazów w setkach języków azjatyckich, afrykańskich, oceanicznych... To naprowadziło mnie na myśl o języku międzynarodowym. Nauczyłem się esperanta --- i esperantu zawdzięczam pierwszy mój kontakt z Leopoldem Staffem. Bo w tym samym właśnie lingwistyczno-esperenckim okresie zacząłem czytać jego wiersze i tłumaczyć je na esperanto... Napisałem list do Lwowa (Piekarska 15 --- adresu udzieliła mi księgarnia Połonieckiego), zwracając się do 33-letniego poety per "czcigodny panie" --- i oto 9 października roku 1911 nadeszła od czcigodnego pana odpowiedź: że owszem, zgadza się i prosi o przysłanie mu wydrukowanych przekładów. Był to dzień uroczystości rodzinnej u moich krewnych, zabrałem więc list ze sobą --- i chodziłem od gościa do gościa, z dumą pokazując mój skarb: własnoręczny list od Staffa, krótki zresztą i zdawkowy, bo jakiż mógł być? Nie powiem, żeby ów arkusik papieru zrobił większe wrażenie na zebranych.
Większość nie wiedziała oczywiście o istnieniu Staffa. Ja jeden, za nich wszystkich, byłem rozdygotany ze szczęścia, rozgorączkowany, półprzytomny... List od Staffa! Staff napisał do mnie! Nazajutrz obnosiłem się z tym bezcennym papierkiem po całym gimnazjum. Po paru dniach umiałem go na pamięć, studiowałem, jak grafolog, każdą literkę. Bo trzeba wiedzieć, że już od paru miesięcy byłem na umór zakochany w wierszach Staffa.
Jak się to stało, tj. kiedy po raz pierwszy jego "Wybór poezji" trafił do moich rąk --- już dziś nie pamiętam. Wierszy, co tu ukrywać, do tego czasu nie czytałem. Byłem alchemikiem i "allingwistą". Mój kontakt z poezją zaczął się wprawdzie bardzo wcześnie, bo matka czytała mi na głos mnóstwo wierszy, gdy byłem małym chłopcem... W domu był Mickiewicz, Konopnicka, antologia "Kobieta w poezji polskiej" i parę innych tomów z wierszami; często wracałem do "Dziadów", które nęciły swą tajemniczością i tym, że ich nie rozumiałem, śmieszyła mnie "Pani Guzdralska" Niemcewicza, wzruszał "Pocztylion" Syrokomli --- ale kiedym z lat chłopięcych zaczął przechodzić w młodzieńcze, przestały mnie wiersze obchodzić. Fantastyczne doświadczenia chemiczne, węże, trytony, jaszczurki, zioła lekarskie, potem jakuckie czy papuaskie słówka, wreszcie esperanto --- to owszem... Ale poezja?...|::::::::::::::::Pani Helenie Staffowej
Za ścisłość daty nie ręczę, ale wydaje mi się, że wiosną roku 1910 w mieście Łodzi, przy ul. Św. Andrzeja nr 40 (dziś 42), w mieszkaniu na trzecim piętrze z lewej strony, rozległa się w godzinach przedwieczornych silna detonacja. Jednocześnie dał się słyszeć przeraźliwy wrzask. Z kłębów dymu wyskoczył kilkunastoletni chłopiec i pobiegł do kuchni pod kran. Miał mocno poparzoną rękę. Na szczęście tylko rękę. Gdyby piekielna miszkulancja eksplodowała w kierunku twarzy, straciłby wzrok. Chłopca odwieziono natychmiast do lekarza, który wysmarował bolesne bąble kojącą maścią, zabandażował rękę i kazał przez pewien czas trzymać ją na temblaku. Skutki były o tyle przyjemne, że chłopiec odstawiał w szkole "ofiarę nauki", na lekcjach nie pisał, a w domu nie odrabiał zadanych lekcji. Powodem wybuchu było nagrzewanie nad lampą spirytusową metalowej tuby, napełnionej mieszanką siarki, saletry, lycopodium, calichrolicum i jeszcze jakichś chemikaliów.
Taki był żałosny koniec mojej kariery chemicznej. Nazajutrz rano wyrzucono na śmietnik ukochane moje laboratorium, raczej skromne, bo mieszczące się na niewielkim taburecie, i dano mi do zrozumienia, że wszelkie próby wznowienia pirotechnicznych eksperymentów w wyżej wymienionym mieszkaniu zostaną udaremnione. Wyrażono również, i to w sposób bardzo energiczny, życzenie, aby po pokoju przestały pełzać i wić się koszmarnie wychudzone jaszczurki oraz wężę-zaskrońce, przywiezione latem ze wsi, umieszczone następnie w skleconym własnoręcznie terrarium, niedostatecznie widać zabezpieczonym, gdyż gady opuściły wkrótce swoje więzienie i zeszły do podziemia, wyłażąc często z rozmaitych szpar i dziur w poszukiwaniu żeru.
Przemocą pozbawiony możności kontynuowania wiekopomnych odkryć w dziedzinie nauk przyrodniczych, a pałając nieposkromioną żądzą zaniedbywania, za wszelką cenę i wszelkimi sposobami, obowiązków ucznia klasy piątej Łódzkiego Gimnazjum Męskiego, zabrałem się z całą wrodzoną pasją do pobocznego bzika: do studiów lingwistycznych, polegających na wyławianiu z dzieł podróżniczych słówek z języków "egzotycznych". Bez żadnego porządku czy systemu zapełniałem kajety tysiącami wyrazów w setkach języków azjatyckich, afrykańskich, oceanicznych... To naprowadziło mnie na myśl o języku międzynarodowym. Nauczyłem się esperanta --- i esperantu zawdzięczam pierwszy mój kontakt z Leopoldem Staffem. Bo w tym samym właśnie lingwistyczno-esperenckim okresie zacząłem czytać jego wiersze i tłumaczyć je na esperanto... Napisałem list do Lwowa (Piekarska 15 --- adresu udzieliła mi księgarnia Połonieckiego), zwracając się do 33-letniego poety per "czcigodny panie" --- i oto 9 października roku 1911 nadeszła od czcigodnego pana odpowiedź: że owszem, zgadza się i prosi o przysłanie mu wydrukowanych przekładów. Był to dzień uroczystości rodzinnej u moich krewnych, zabrałem więc list ze sobą --- i chodziłem od gościa do gościa, z dumą pokazując mój skarb: własnoręczny list od Staffa, krótki zresztą i zdawkowy, bo jakiż mógł być? Nie powiem, żeby ów arkusik papieru zrobił większe wrażenie na zebranych.
Większość nie wiedziała oczywiście o istnieniu Staffa. Ja jeden, za nich wszystkich, byłem rozdygotany ze szczęścia, rozgorączkowany, półprzytomny... List od Staffa! Staff napisał do mnie! Nazajutrz obnosiłem się z tym bezcennym papierkiem po całym gimnazjum. Po paru dniach umiałem go na pamięć, studiowałem, jak grafolog, każdą literkę. Bo trzeba wiedzieć, że już od paru miesięcy byłem na umór zakochany w wierszach Staffa.
Jak się to stało, tj. kiedy po raz pierwszy jego "Wybór poezji" trafił do moich rąk --- już dziś nie pamiętam. Wierszy, co tu ukrywać, do tego czasu nie czytałem. Byłem alchemikiem i "allingwistą". Mój kontakt z poezją zaczął się wprawdzie bardzo wcześnie, bo matka czytała mi na głos mnóstwo wierszy, gdy byłem małym chłopcem... W domu był Mickiewicz, Konopnicka, antologia "Kobieta w poezji polskiej" i parę innych tomów z wierszami; często wracałem do "Dziadów", które nęciły swą tajemniczością i tym, że ich nie rozumiałem, śmieszyła mnie "Pani Guzdralska" Niemcewicza, wzruszał "Pocztylion" Syrokomli --- ale kiedym z lat chłopięcych zaczął przechodzić w młodzieńcze, przestały mnie wiersze obchodzić. Fantastyczne doświadczenia chemiczne, węże, trytony, jaszczurki, zioła lekarskie, potem jakuckie czy papuaskie słówka, wreszcie esperanto --- to owszem... Ale poezja?...|}}
{{#if:Odrodzenie|Pierwodruk w: Odrodzenie,|}} {{#if: 48 | nr 48, | }}{{#ifeq: 1948-11-28 | brak | | {{#ifeq: {{#len:1948-11-28}} | 4 | data::1948-11-28 | {{#time: Y|1948-11-28}} }}}}{{#ifeq: 1-2 | brak ||, str. strony::1-2}}; {{#if: w czasopismach Żołnierz Polski, Warszawa 1948, nr 50; Ekspres Wieczorny, Warszawa 1949, nr 29 (fragment); Życie Warszawy, 1953, nr 272; |Przedruk: w czasopismach Żołnierz Polski, Warszawa 1948, nr 50; Ekspres Wieczorny, Warszawa 1949, nr 29 (fragment); Życie Warszawy, 1953, nr 272; | }} {{#ifexpr: {{#ask: Przedruk::tuwim-omoim-1948|format=count}} > 0 | Przedruk w tomach: {{#ask: Przedruk::tuwim-omoim-1948|sort=Data wydania|order=asc|format=list|outro=.}} | }} {{#if: | Uwagi: |}}
{{#ifexpr: {{#ask:Rodzaj::RecenzjaKlucz rodzaju::tuwim-omoim-1948|format=count}} > 0 | Recenzje:
{{#ask:Rodzaj::RecenzjaKlucz rodzaju::tuwim-omoim-1948
|sort=Data
|format=ul}} | }}
{{#ifexpr: {{#ask:Rodzaj::PolemikaKlucz rodzaju::tuwim-omoim-1948|format=count}} > 0 | patrz też: {{#ask:Rodzaj::PolemikaKlucz rodzaju::tuwim-omoim-1948 |sort=Data |format=ul}} | }}
{{#if: Dzieła. Tom V. Pisma prozą.|Źródło tekstu: Dzieła. Tom V. Pisma prozą.|}}{{#if: Julian Tuwim | O moim Staffie | }}{{#if: Julian Tuwim | | }} {{#ifeq: 48 | brak | | }}{{#ifeq: 1948-11-28 | brak | | {{#ifeq: {{#len:1948-11-28}} | 4 | | [[rok publikacji::{{#time: Y|1948-11-28}}| ]] }} }} {{#if:|[[Klucz rodzaju::{{{Klucz}}}| ]]| }}{{#if: 1287|[[Stradecki::1287|]]|}}
}}