Nadezhda Teffi - O ludziach dowcipnych

Z sapijaszko.net
Skocz do: nawigacja, szukaj


[edytuj]

Istnieje wielu dobroczyńców na świecie.

Jedni poświęcają się potajemnie, inni jawnie. Jedni ofiarowują pieniądze, inni działalność.

Ale istnieje jeszcze jeden rodzaj dobroczyńców, cichych, nie dostrzeżonych, nieznanych, w większości wypadków nawet prześladowanych. Ci służą ludzkości z zaparciem się siebie i bezinteresownie i z takiem poświęceniem oddają się tej służbie, że ani ciosy przeznaczenia, ani ciosy zezwierzęconego człowieka nie mogą ich zawrócić z raz obranej drogi.

Mówię o ludziach dowcipnych.

Komuż się nie zdarzyło spotkać w towarzystwie człowieka, bezustannie, z naprężeniem starającego się powiedzieć dowcip. Raz się nie udało, -- to nic. Zlekka się tylko zaczerwieni, ale nie ustąpi. Wymyśli nowy dowcip, albo z niezmiennem zaparciem się siebie powtórzy po raz drugi ten sam. Rezultat będzie taki sam, jak i za pierwszym razem, ale on nie upada na duchu i, odpocząwszy trochę, znów się zabierze do tego samego z dziwną gorliwością, jakby mu za to płacili.

Otoczenie źle się odnosi do dowcipnisia. Jeżeli go mało znają, wymieniają tylko z powodu niego znaczące spojrzenia. Jeżeli to swój człowiek, mówią mu poprostu i okrutnie:

— No, wie pan, to — słabe.

Albo zaczną obłudnie jęczeć:

— Ach, zarżnął! Zarżnął!

— Ach, trzeba było uprzedzić! Nie można tak odrazu!

— Na drugi raz ostrożniej, panie młody, bo może pan ludzi pokaleczyć!

Szydzą z niego tak długo, jak kto może, a on milczy, pokornie spuszcza oczy i tylko uśmiecha się niewyraźnie uśmiechem nędzarza, któremu zrobiono wymówkę z powodu jego łachmanów.

I nikt nie domyśla się, że ma przed sobą niewyraźnie uśmiechającego się przedstawiciela najgorliwszej i najbezinteresowniejszej służby ludzkości.

Przypatrzcie się takiemu dowcipnisiowi w chwili, gdy jakaś niewybredna dusza uśmiechnie się w odpowiedzi na jego dowcip.

Cały się zaczerwieni, dostanie drgawek, zacznie się jąkać, na czoło wystąpi mu pot i powtórzy jeszcze kilka razy z rzędu swój dowcip, sądząc, że, kto wie, może jeszcze raz wywoła ten sam efekt.

Niema w tem ani trochę interesowności. Pojmujecie państwo, że temi nielicznemi, kwaśnemi uśmiechami na wargach słuchaczy nie nakarmi on swojej rodziny. Ale jemu niczego nie potrzeba. Żyje po to, żeby cieszyć otoczenie. A czyż to nie wzniosły cel.

— — — — — — — — —

Jest kilka kategoryj dowcipnisiów.

Jedna, — i to najgorsza, bo pozbawiona zupełnie czynnika twórczości osobistej, — żywi się gotowemi anegdotami.

Dowcipniś takiej kategorji przerwie nagle poważną rozmowę rzeczowem pytaniem:

— Czy zna pan nową anegdotę o ramie od okna?

— O ramie od okna nie znam nawet starych!

— Jak to? A więc niech pan posłucha.

I gada.

Jeżeli zauważy, że anegdota się nie podobała, opowie inną. A jeżeli zauważy, że się podobała, to, powtórzywszy ją dwa razy, opowie dziesięć innych, i powstrzymać go może tylko wtargnięcie jakiejś siły wyższej, naprzykład, jeżeli najedzie na niego motor o sile czterdziestu koni.

Większość dowcipnisiów opowiada anegdoty bardzo kiepsko. Powolnie, rozwlekle, — nie wiadomo czy skończył, czy ciągnie dalej.

Albo naodwrót, na samym początku sam się zacznie śmiać i przygotowuje słuchacza do czegoś nadzwyczajnie śmiesznego, tak że ten napewno, poznawszy zakończenie, rozczaruje się.

— Tylko tyle?

— Jak to tylko tyle? Ależ pan chyba nie zrozumiał?

I zaczyna od początku.

Niektórzy sumienni dowcipnisie, zaczynając opowiadać anegdotę, opowiedzą najpierw jej zakończenie i wyjaśnią szczegółowo o co rzecz idzie, a już później przerzucą się do początku i dadzą wam całość.

Przygotowany w ten sposób słuchacz może się roześmiać tylko, jeżeli jest bardzo dobrym człowiekiem, czującym wdzięczność za to, że go wybawiono od ciężkiej pracy wygrzebywania się samemu z pokładów soli tego dowcipu.

Dowcipnisie drugiej, wyższej kategorji, sami wymyślają dowcipy. Wielu z nich zresztą skrycie należy do pierwszej kategorji, ale starannie to ukrywa. Posługują się temi samemi, powszechnie znanemi anegdotami, tylko zawsze zapewniają, że to się przytrafiło im samym, albo ich znajomym.

Dowcipnisie drugiej kategorji lubią dawać takie rady:

— Mógł pan mu odpowiedzieć: było jasno, bo świeciła pańska głupota...

— Mógł pan mu palnąć...

— Mógł pan mu się odciąć...

Uczą, uczą z całej duszy, starają się... Niewdzięczna praca...

Istnieją dowcipnisie do tego stopnia zawili, że nikt nigdy nie może sam się domyśleć sensu tego, co powiedzą. Oni sami wiedzą o tem i, powiedziawszy dowcip, zawsze robią pauzę, oczekując na pytania.

— Dla tego pana to za trudne! — mówi taki dowcipniś i chytrze przymruża oczy, żeby dowieść, że powiedział dowcip, a nie że palnął sam nie w co.

— Co takiego? — zdumiewają się słuchacze, snują domysły, rozkładają ręce i w końcu pokornie proszą o wyjaśnienia.

— To znaczy, — triumfuje dowcipniś, — że "dla każdego mądrego człowieka to nie jest za trudne", a dla głupca, znaczy się, za trudne.

I wszyscy żałują, że pytali.

— Ten człowiek nigdy nie będzie tematem utworu Gribojedowa.

Znowu nikt nie rozumie.

— To bardzo proste! — wyjaśnia dowcipniś, podręczywszy ich, jak się należy. — Nigdy nie będzie miał "Nieszczęścia przez rozum", bo niema rozumu, ha-ha! Czyż tak trudno było się domyśleć?

Ten rodzaj dowcipnisiów jest nieprzyjemny, bo, rozmawiając z nimi, ma się wrażenie, że długo, z trudem i ogromnem naprężeniem odkorkowuje się pustą butelkę.

Ostatni, najgorszy, ale i najpospolitszy typ dowcipnisiów, to — kalemburzyści. To ci, którzy zamiast powiedzieć "czy chce pan herbaty", mówią "czy chce Herr baty".

Albo:

— Jesteś Rózia a dlaczego nie masz róży?

— Czy brat pana bardzo kole?

— Co takiego, nic nie rozumiem!

— No a przecież pan sam go nazywa "Kolia".

— Pani się nazywa Mania pewnie dlatego, że tak wszystkich mani.

— Pani się nazywa Wiera, a mnie pani oszukała.

Takich dowcipnisiów często biją, nie zważając na czyste i święte ich zamiary służenia bliźnim swoim.

Spotyka się także dowcipnisiów tak nieszczęśliwych, tak zahukanych i rozczarowanych co do swych zdolności, a równocześnie z uporem nie chcących zawrócić ze swej ciernistej drogi, że powinni wzbudzać w swych rozmówcach nie gniew i niechęć, lecz cichą sympatję i zachwyt dla swej wytrwałości.

Nieraz widziałam takich dowcipnisiów.

Pamiętam jak jeden z nich, duży, otyły człowiek, wchodząc do pokoju, rozglądał się nieśmiele, wynajdywał kogoś bardziej zprosta, licho ubranego, z poczciwą twarzą, przysiadał się do niego i bez żadnych wstępów mówił:

— Pewnego pana zapytano, czy lubi dzieci... i t. d. Skończywszy tę anegdotę, zaczynał bez najmniejszej pauzy następną.

Nie oczekiwał ani śmiechu, ani podziękowania, mówił półgłosem, prawie szeptem, żeby go nie słyszeli inni, źli i dumni, i żeby go nie pobili.

Biedny, poczciwy, bezimienny dobroczyńca. Mówię "bezimienny", bo nawet gospodyni domu nie pamiętała jego nazwiska, dlatego że od wielu lat nazywała go poprostu "ten stary dureń z anegdotami".

Teraz, kiedym to wszystko przemyślała, daję uroczystą obietnicę śmiać się ze wszystkich dowcipów, żartów i anegdot, choćby mnie to kosztowało zdrowie a nawet życie.

I jeżeli władze pozwolą, zorganizuję towarzystwo opieki nad niefortunnymi dowcipnisiami, które będzie tym wzniosłym i bezinteresownym dobroczyńcom dawać zapomogi i ubezpieczać ich na wypadek przemęczenia i kalectwa.

Autor: Nadezhda Teffi

Tytuł: O ludziach dowcipnych

Pierwodruk w: Cyrulik Warszawski, nr 3 (3), 1926, str. 2-3;


Uwagi: Przełożył Julian Tuwim.



Źródło tekstu: Cyrulik Warszawski, nr 3 (3), 1926, wyd. Leon Osiński
klucz: teffi-oludziach-1926-06-19


AutorNadezhda Teffi +
Kluczteffi-oludziach-1926-06-19 +
NazwastronyNadezhda Teffi - O ludziach dowcipnych +
Numer3 (3) +
PrzekładJulian Tuwim +
PublikowaneCyrulik Warszawski +
RodzajArtykuł +, Satyra + oraz przekład +
Rok publikacji1926 +
Strony2-3 +
TytułO ludziach dowcipnych +
Data
"Data" is a type and predefined property provided by Semantic MediaWiki to represent date values.
1926 +