Julian Tuwim - Nasz pierwszy wieczór

Z sapijaszko.net
Skocz do: nawigacja, szukaj


Błogosławiona znikomości rzeczy! Błogosławiony kołowrocie spraw i zjawisk, który, tocząc się nieustannie, jedne wyrzucasz, inne po drodze zabierasz, przekształcasz je, zmieniasz... Ze zgroza myślę o tem, że nasz "Pikador" mógł na upartego istnieć do dzisiaj, i że tak dziewiąty rok z rzędu chodziłoby się co wieczór do tej kawiarenki --- gadać wiersze i znęcać się nad bliźnimi! Jakżeby teraz wyglądał na skromnej estradzie taki Słonimski --- wtedy młodzieniec, dziś --- staruszek z siwą bródką, albo podtatusiały Lechoń, ongi zadzierzysty młokos? Jakby się zaprezentował nasz ówczesny Pikadorian Gray, wiotki Iwaszkiewicz, dziś --- szlagon szpakowaty? Jakby się dziś potrafił na ów pomost poetycki wgramolić zgarbiony i drżący Kazio Wierzyński, wtedy --- wiosną i winem tryskający byczek? Mnie jednego oszczędził ząb czasu, ale kto wie, czy nawet przy tej łaskawości natury dla mej osoby zdobyłem się dziś na codzienne występy publiczne. Gdzież są niegdysiejsze śniegi?

Osiem lat temu samo wnętrze "Pikadora" było rewolucyjną manifestacją artystyczną. Ściany obmalowane przez Świdwińskiego i Witkowskiego szalały barwami, skłębieniem półpostaci i ćwierćtwarzy, dwudomów i sześciodachów, świadczyły o nowem patrzeniu, dawały perspektywę w uchu i nie podziane wyskoki myśli malarskiej w strzępach i fragmentach rzeczywiści. Futuryzm! Nowa sztuka! Jakże dziś uprzykrzone i jakże wtedy nowe i pociągające było to wszystko!

W dniu inauguracji wyszedłem na estradę z przemówieniem wstępnem. Nie pamiętam go, niestety zupełnie. Mówiłem prawdopodobnie o celach nowo powstałej bojówki poetyckiej. Potem poważny i szlachetnie patetyczny Słonimski odczytuje wiersz "Pikador", potem Iwaszkiewicz ślicznie wykwilił kilka uroczystych oktostychów, a po nim mówić zaczął Lechoń. Kiedy drżący i blady skończył czytanie "Mochnackiego", zerwała się pierwsza w Polsce burza oklasków na cześć poezji. Poczuli ludzie, że się tu bania z poezją rozbiła, i że pójdą z niej "dymy po całej literaturze". Wiersze "Futuryzm" i "Foksterjer" wygłosił następnie inicjator "Pikadora", dziś zamilkły całkiem poeta --- Tadeusz Raabe. Wiersze były soczyste, muskularne, z jakimś atletycznym sit venia verbo "rozkrokiem".

I nagle włazi na estradę Olek Świdwiński, trzymając w ręce dla niewiadomych powodów coś w rodzaju łopatki krupjera. Ze swadą pierwszorzędnego mówcy i konferansjera wygłasza dowcipną mowę o własnem swem malarstwie. "Niema --- woła --- ramy w obrazie, nie ma góry i dołu, jest nowa koncepcja, nowe patrzenie, precz z naśladowaniem rzeczywistości". W pewnej chwili wskakuje na pomost późniejszy piewca króla sjamskiego Sisowata i hrabiny Rozdziawa-Spuszczalskiej --- fantastyczny Kamil Witkowski. Prosto z mostu zaczyna miotać obelgi na prof. Kuśmidrowicza, który to Kuśmidrowicz był wyimaginowaną postacią, symbolem zapowietrzonego estety małomieszczańskiego. Natłoczona sala zaczyna rozmawiać z Witkowskim i Świdwińskim, zepatowani słuchacze zadają pytania, Kamil gestykulując szeroko, wyrykuje odpowiedzi, Olek wymachuje swą łopatką, gdy wtem z ulicy buchnęły dźwięki marsyljanki! Świdwiński złazi z estrady, krzyczy: "Chodźmy zobaczyć, co się stało!" --- wszyscy w śmiech, cała publiczność wali do drzwi --- szedł jakiś pochód robotniczy, wtedy wrócili na miejsca --- zacząłem z najszczerszym żarem deklamować wiersz p.t. "Inwektywa". Całą swą pasję antypruską, całą piekielną nienawiść do Boszów zamknąłem w tym, dzisiaj już słabym formalnie, lecz wtedy jakże żywym i gorącym wierszu! Odpowiedzią na tę "deutschfeindlische Hetzerei" był pięknie przez p. Morską wygłoszony wiersz Słonimskiego "Alles, alles über Deutschland". Potem czytaliśmy jeszcze parodje: Lechoń parodjował dramaturgów, ja liryków, a Słonimski --- mnie... i koniec. Poszliśmy naprzeciwko "do Turka" na szaszłyki i kawę. Pamiętam, że p. Morska śpiewała tam śliczną piosenkę francuską. Witkowski tańczył "wyuzdane tańce", Raabe --- "dżiga" na stole, a Słonimski powiedział słynną swą "Carmagnolę". Piłem alasz i było mi smutno. Sam już dziś nie wiem, dlaczego. Może to było przeczucie, pewność raczej, że 29 listopada 1918 r. rozbiliśmy w Polsce poetyckie namioty, i że przyjdą teraz lata walki o nową poezję, nowe wartości? A może to był żal za ową czeredą lat, spędzonych w Łodzi, kiedy się tak tajnie marzyło o "powodzeniu" w stolicy? Może już wtedy żałowałem "niegdysiejszych śniegów".



Pierwodruk w: Wiadomości Literackie, nr 51/52 (155-6),1926, str. 2;





Źródło tekstu: wg pierwodruku[1]
klucz: tuwim-nasz-1926-12-26
  1. http://mbc.malopolska.pl/dlibra/docmetadata?id=58017
AutorJulian Tuwim +
Klucztuwim-nasz-1926-12-26 +
NazwastronyJulian Tuwim - Nasz pierwszy wieczór +
Numer51/52 (155-6) +
PublikowaneWiadomości Literackie +
RodzajWspomnienie +
Rok publikacji1926 +
Strony2 +
TytułNasz pierwszy wieczór +
Data
"Data" is a type and predefined property provided by Semantic MediaWiki to represent date values.
grudzień 26, 1926 +