Antoni Słonimski - Dzień bez kłamstwa

Z sapijaszko.net
Skocz do: nawigacja, szukaj


Prima aprilis jest jednym dniem w roku, który pozwala nam żartować, figlować i oszukiwać się wzajemnie. Tak, jest w teorji - w istocie to cały rok właśnie oszukujemy się, figlujemy i okłamujemy — a na prima arpilis pozwalamy sobie tylko na niewinne drobnostki.

Właściwie należałoby sprawę odwrócić i poświęcić jeden dzień w roku na mówienie prawdy — zwłaszcza byłoby to możliwe w latach przestępnych kiedy to zawsze jesteśmy w kłopocie jak taki nadprogramowy, nieprzewidziany dzień zapełnić,

Jeden dzień bez kłamstwa! Od poranka do północy żyć samą prawdą. Ale nie prawdą bierną, polegającą li tylko na niekłamaniu. Poświęćmy taki dzień prawdzie żywej świętej i wojującej. Jak w Armji Zbawienia na podjum publicznem staną wszyscy ci, którzy ma ją do odkrycia prawdę zatajoną, prawdę więzioną, lub fałszowaną.

Zacznijmy więc od góry od rozkładającego się i cuchnącego ciała ustawodawczego — przepędźmy pod pręgierz prawdy posłów, senatorów, ministrów, redaktorów pism, dyrektorów policji, złodziei kieszonkowych, aktorów, recenzentów, ważnych, szoferów i tancerzy. Ojcowie rodzin niech krzyczą tego dnia na placach publicznych o swojej nienawiści do własnych dzieci i żon, kolorowe żydówki niech piszczą prawdę o swoim głodzie, łachów i stosunków płciowych — twórcy opinji niech wrzeszczą przez tuby megafonów o swojej bladej obojętności. W tym korowodzie ludzi obnażonych widzę już pierwsze biegnące ku nam postacie,

Oto idzie wojskowy, mądry i wytworny. Pod maską kultury i dowcipu drzemie prawda jego pragnień osobistych. Patrzcie — oto widzi się wywyższony z pośród kolegów swoich, widzi się na czele armji — dokonywa wielkich czynów bije się i zwycięża. Wszystkie jego ambicje i zdolności ześrodkowane są w wojnie -- chce wojny. Pragnie wywyższeń, mało znaczący i zagubiony w wirze zajęć pokojowych w czasie wojny on skupi na sobie wszystkie oczy kobiet i rywali. Łżesz, panie oficerze, twój humanitaryzm! Dorabiasz teorje do swojej prostej chęci naturalnego wyżycia swych sił i wartości. Precz z tobą. Będą wojny, dopóki będą na świecie wojskowi.

Oto się zbliża biedny uczony, cichy człowiek nauki, łagodna owieczka pasąca się na niwie wiedzy. Uśmiecha się łagodnie i dobrotliwie. Kocha ludzkość a z pod jego drapieżnych palców wyrastają okrutne szarpiące ciało granaty z obliczeń jego dyscyplinarnego umysłu gromadzą się ciężkie chmury gazów trujących, wyżerających oczy — ty wielki fabrykancie kalek, siewco klęski i rozpaczy zrzuć wytarty tużurek — dla ciebie frak, cylinder i białe rękawiczki kata.

Patrzcie, oto się przemyka pod murem chmurny i blady poeta-komunista, Bard ludu, siewca nieszczęść proletarjackich, obrońca uciśnionych, pacyfista, który marzy o czerwonym przewrocie. Na swoim żelaznym łóżku na szóstaku śni pod brudną kołdrą. Rzuca gorzkie słowa prawdy w twarz oficera i żołnierza, przeklina wojnę i szydzi z pogodnej wygody życia sennej burżuazji — ale w snach swojej głodnej młodości widzi strumienie krwi przelanej — przegląda się w lustrze swego marzenia i lubuje się marsową zmarszczką władzy przekreślającą blade czoło. Kłamiesz, towarzyszu! Nic Ciebie nie obchodzi robotnik -- - czarny twój brat zdychający z głodu. Nie dla niego piszesz swe drapieżne wiersze. Ale chcesz się napoić błyskiem przestrachu, który wyczytasz w lękliwych oczach. Chcesz wzruszać i panować nad temi panieneczkami, które czekają na ciebie w bramie na Lesznie czy na Marjensztacie. Wielbisz kult pracy — leniwy snobie! Wzywasz do rewolucji tchórzu, a kiedy już masz w sobie odwagę i kabotyńską brawurę, trzęsiesz się z emocji na samą myśl o aktorskim efekcie swego krwawego debiutu.

Kłamiesz! Idź do teatru! Patrzcie oto wytworna dama — obojętna i zimna opięta w surowe fałdy modnej materji zrzuca kosztowne łachy — obnaża się i krzyczy o nędzy, o cuchnącem ubóstwie swego rodzicielskiego domu. Spowiada się z trudów i potu swego starego ojca — wykrzykuje cenę każdej perfumowanej szmatki. Kłamie swą zamożność, obojętność i wytworność, kosztem krzywd i upokorzeń zdobyła sobie ten mundur beztroskiej elity, kłamie i udaje jak ten oto zimny i opanowany gentleman z londyńskich klubów, który wysiłkiem całego życia chce wymazać podejrzenie żydowstwa. Pod przemyślną marynarką i podpatrzonym wyuczonym sposobem noszenia fraka kryje się przecież zwykły szajgec i kantorowicz. Oto stary poważny adwokat czy lekarz, udaje aryjskość w każdym zdaniu, w każdym odruchu w sposobie myślenia i w bezmyślności.

Oto siedzi malarzyna modernista z Rotonde'y, ubogi plebejusz mizdrzy się do wysokourodzonego idjoty, stroi się w pierścień herbowy i promenuje się z zadartym nosem, z kretyńskim uśmiechem znudzonego arystokraty.

Korowód ludzki opity szałem, pijaństwem prawdy kłębi się po ulicach. To już nie typy oderwane — patrzcie to twarze znajome. Oto kroczy sumiasty lewicowiec, historyk, dyrektor naczelny i woła z patosem: ,,Udaję przed lewicą a mizdrzę się do prawicy. Pójdę zawsze na wszelkie kompromisy — burżujom ustępstwo!

Tuż obok przepycha się tłusty feljetonista, stary, kochany pisarz prawicowy, w ręku trzyma transparent z napisem: ,,Kto jest bez wina niech rzuci we mnie choć butelką piwa.

Przy nim kroczy dumnie katon, uczciwy i bezstronny krytyk i wykrzykuje: ,,Cóż że jestem uczciwy gdy urodziłem się daltonistą. Dawno już nie piszę książek ale książkę o kinie potrafię jeszcze dziś napisać z zamkniętemi oczami. Tuż przy nim bieży redaktor tygodnika ilustrowanego i powiewa wielką płachtą plakatu: ,,głodomór — żyje tylko wodą sodową. Za nim szybkim krokiem biegnie redaktor jedynego pisma literackiego i woła: ,,Jak Samson łamię kolumny ale w gruzach ginie moja kapliczka.

Na czoło tłumu wysuwa się czarny żylasty dryblas i ryczy: Nie wiem kiedy kłamałem, czy wtedy gdym mówił, że uwielbiam konstrukcję, lekkość i przejrzystość, czy też łdałem chwaląc Witkiewicza — nie wiem kiedy mówię prawdę ale wiem kiedy mówię nieprawdę.

Tłum kłębi się. Radosne święto prawdy wydobyło z jękiem ulgi wszystkie tłumione odruchy szczerości. Środkiem jezdni wali cały sejm i senat i śpiewa chóralnie zmodyfikowany na ten dzień hymn narodowy ,,Jeszcze Polska nie zginęła chociaż my żyjemy! Zachodzi nigdy nie kłamiące słońce. Spływa noc. Zegar bije północ. Wszystko wraca do normalnego stanu. Warszawa śpi. Ludzie już przez sen zaczynają przewracać się z boku na bok i kłamać.


Pierwodruk w: Cyrulik Warszawski, nr 2 (2),1926, str. 2-3;


Uwagi: podtytuł: Czyli karnawał prawdy.




Źródło tekstu: Cyrulik Warszawski, nr 2 (2), 1926, wyd. Leon Osiński
klucz: slonimski-dzien-1926-06-12
AutorAntoni Słonimski +
Kluczslonimski-dzien-1926-06-12 +
NazwastronyAntoni Słonimski - Dzień bez kłamstwa +
Numer2 (2) +
PublikowaneCyrulik Warszawski +
RodzajFelieton +
Rok publikacji1926 +
Strony2-3 +
TytułDzień bez kłamstwa +
Data
"Data" is a type and predefined property provided by Semantic MediaWiki to represent date values.
czerwiec 12, 1926 +